Proste rzeczy często okazują się być bardzo trudne w realizacji. Ich prostota jest nie do przyjęcia przez skomplikowany umysł.
I do takich prostych „rzeczy” należy odpuszczanie.
Na pytanie, co zrobić z męczącymi myślami, pragnieniami, przeszłością, lękami, jest jedna i ta sama odpowiedź: ODPUŚCIĆ.
Kolejne pytanie to: Odpuścić, ale jak?!
Odpowiedź: Po prostu, odpuścić.
Nic i nikt z zewnątrz nie powoduje, że coś trzymamy w sobie. To tylko i wyłącznie od nas zależy czy coś odpuszczamy, czy trzymamy. I można mówić, że to ten konkretny czynnik zewnętrzny powoduje, że budzi się w nas niechciane, męczące nas odczucie. Jednak to od nas zależy, czy będziemy je podtrzymywać.
Nie piszę tego jako mądralińska, ani też ta, która po prostu odpuszcza. Piszę to jako ta, która wiele trzyma i toczy wewnętrzne walki o wolny umysł, ale też jako ta, której udało się niejedno odpuścić i która wie, że odpuszczanie daje cudowne uczucie wolności. Wolności, której nikt inny i nic innego z zewnątrz nie jest ci w stanie dać, tylko TY.
Odpuszczania niewątpliwie trzeba się nauczyć. To proces, jak każde nauczanie.
Pamiętam, kiedy pierwszy raz świadomie podjęłam decyzję, że odpuszczam.
Będąc na studiach umówiłam się z moim promotorem, na konsultacje. Nie miałam wtedy samochodu i sporo było zachodu, aby w ten dzień o tej konkretnej godzinie znaleźć czas, aby się z nim spotkać i… on po prostu nie pojawił się. Moja złość sięgała zenitu. Natłok wulgaryzmów jaki cisnął się na moje usta w jego stronę był jak górska lawina, nie do powstrzymania. Z każdą chwilą narastał, bo to nie był mój wolny dzień, bo zmarnowany czas, bo dojazd, bo brak szacunku, bo mógł mnie poinformować (plus oczywiście siarczyste przekleństwa) no i ta narastająca z sekundy na sekundę złość, tłocząca mnie od środka. Złość wzmagana przez bezsilność i niemoc wynikające z braku możliwości wyładowania jej na powodzie, bo przecież to był mój promotor!!! Po kilkudziesięciu minutach emocjonalnych eksplozji, dotarło do mnie, że ta cała moja frustracja nic nie zmieni. Jest nie tylko „o dupę roztrzaść”, co więcej czuję jak niszczy mnie i tylko MNIE. Wtedy to było takie oświecające, jak pękająca piłeczka nad głową Pomysłowego Dobromira. I w jednej sekundzie odpuściłam. O jaką ulgę poczułam, kiedy wraz z podjętą decyzją odeszła cała złość, rozżalenie i frustracja. I już nie wracałam do tego ciesząc się uczuciem wolności.
Ale myślicie, że od tej chwili, tak właśnie dzieje się za każdym razem. Oj też myślałam, że to będzie takie proste już zawsze, że się udało, że się oświeciłam. Hahaha dobre sobie. A więc, nie. Nadal uczę się. Czasem udaje mi się powtórzyć to proste odpuszczenie, podjęcie decyzji o odpuszczeniu i nie wracam już do tego, co było męczące. Ale jeśli to, co nas męczy, związane jest z dużym pokładem emocji, to często wystarczy mała iskra, a płomień jest ogromny. I mimo podjęcia decyzji, że odpuszczam, nadal gniecie, jak kamień w bucie przy każdym kroku. Ponieważ emocje zmieniają chemię w naszym organizmie pojawiła się emocja, adrenalina krąży we krwi i umysł przestaje być klarowny. To jak zmącona woda. Potrzeba czasu, aby muł osiadł ponownie na dnie.
I co wtedy, co z tym zrobić?
Zaakceptować, że tak jest, że potrzeba czasu, aby to zmienić, że nie zawsze będzie łatwo, że to może być proces bardzo powolny.
Ale schemat działania jest ten sam. Podejmuję decyzję, że pozwalam temu odejść i nie wracam już do tego. Oj umysł nie ulega tak łatwo i będzie przywoływał nieustannie to, co nas męczy. Wtedy konsekwentnie wracasz do odpuszczania, zdając sobie sprawę, że samo wewnętrzne roztrząsanie nic nie zmieni.
Sam schemat jest bardzo prosty, ale realizacja często potwornie trudna. Ponieważ często nam się wydaje (świadomie bądź nieświadomie), że kiedy odpuścimy, to coś utracimy, że to jest nam do czegoś potrzebne.