Po dwóch tygodniach objazdowej wycieczki po Radżastanie, od paru godzin siedzimy na dworcu w Delhi i czekamy na pociąg. Póki co przyjmuję ze spokojem wszystko co jest, wielogodzinne wyczekiwanie na pociąg, brud, dzikie tłumy Indusów i szczury. Może dlatego, że jestem wypoczęta, nasycona widokiem pięknych miejsc, po prawdziwie turystycznej i luksusowej, jak dla nas, wyprawie po Radżastanie wynajętym samochodem wraz z kierowcą i przewodnikiem w jednym. A może właśnie mam już dosyć jeżdżenia z miejsca do miejsca, nachalnych sprzedawców i traktowania nas, jak bogaczy, na których można zrobić łatwą i szybką kasę. Sama już nie wiem.
Siedzimy na peronie, bo to pierwsza nasza podróż pociągiem i wolimy, aby nam nie uciekł, po za tym dworzec przytłacza wielkością, 16 peronów(!) pełnych ludzi.
Z Delhi do Bangalore ponad 2000 km. Będziemy jechać sleeper class, nieprzyzwoicie tanie bilety, jak na taką odległość (około 40 zł/os). Poczekalnie zarezerwowane są dla podróżujących lepszą klasą, wtedy nawet nie wiedzieliśmy o poczekalniach, tym bardziej o podziale ze względu na klasy. Jesteśmy nadal w fazie poznawania, zaznajamiania się ze wszystkim. Siedzimy więc grzecznie na swoich plecakach i oglądamy, co dzieje się na peronie. Czas biegnie mi szybko, bo to nie nudny peron w polskim mieście, choć prawdę mówiąc perony przypominają trochę przerośnięty komunistyczny dworzec kolejowy. Żelazne schody i wiaty nad asfaltowymi peronami, odłażąca farba i rdza, brak ławek, jak gdyby dawno zapomniany przez władze miasta. Z tą różnicą, że tu nie zbierają się podróżni tylko przed odjazdem pociągu. Tu wszędzie są dzikie tłumy, jakby właśnie zaczął się sezon na podróże pociągiem, dopiero później zrozumiałam, że tu zawsze tak jest.
Budynek dworca z zewnątrz jest piękny i ogromny, przypomina bardziej czerwony fort, niż stację kolejową. Ale na peonach jest szaro, paskudnie i brudno, śmierdzi fekaliami, a po pustych torach biegają szczury, koloru dodają kobiety w kolorowych sari.
Ludzie czekają godzinami z całymi rodzinami, pewnie niektórzy wiozą ze sobą cały dobytek, w jak ja to nazywam „ruskich torbach”, które widywałam tylko na targowiskach, w powiązanych kartonach. Bogatsi podróżują z walizkami. Rozkładają się wszędzie, gdzie tylko znajdzie się miejsce.
Tu tyle się dzieje. Jest gwarno, tłoczno, ludzie stoją, siedzą, leżą, rozmawiają, słuchają muzyki, z głośników słychać zapowiedzi przyjazdu pociągów. Tragarze niosący walizki na głowach slalomem omijają śpiących na podłodze. Na peronach można kupić samosy, chai, nawet chodzą z dużymi czajnikami i sprzedają małe kubeczki słodkiej i mocnej herbaty z mlekiem.
Jesteśmy w centrum zainteresowania, co prawda nikt bezpośrednio nas nie zaczepia, ale stanowimy nie małą atrakcję, jedyni biali turyści, przynajmniej na tym peronie. Indusi zerkają na nas, wskazują, gadają coś między sobą. Teraz wydaje mi się dziwne, że wtedy miałam tak dużo cierpliwości. Teraz, po kilku podróżach i spędzeniu w Indiach ponad roku, nie siedzę spokojnie w jednym miejscu, a łażę po całym dworcu, wtedy była we mnie ciekawość, ale podszyta obawą przed zupełnie nieznanym.
W przewodniku wyczytaliśmy, że podróżując pociągiem warto mieć łańcuch i kłódkę, aby w pociągu zabezpieczyć bagaż przed kradzieżą. Chodzą sprzedawcy obwieszeni żelastwem i sprzedają rozmaitego kalibru łańcuchy i kłódki. Łańcuch to łańcuch, połączone kółka z jakiegoś metalu, nie miałam pojęcia, że może być tyle rodzajów łańcuchów. Od takiego jednego kupujemy łańcuchy i kłódkę.
Jem kupione tu samosy i co jakiś czas piję chai, ta niewielka ilość, nie ma gasić pragnienia, ma pobudzać w leniwy i senny od ciepła i duchoty środek dnia. Wielu Indusów śpi na peronie i dworcu, gdzie wlezie, gdzie znajdzie się wolny kawałek podłogi. Mam dosyć smaku wody, za każdym razem, będąc w Indiach, nabieram obrzydzenia do tutejszej wody, mam wrażenie, że butelkowana woda smakuje tutaj zupełnie inaczej, pewnie nie jedna jest tą samą wodą, która leci z kranu.
Nadjeżdżające masywne pociągi, zdają się nie mieć końca. Wszystkie w kolorze brudno-szarego błękitu, wjeżdżają ciężko i hałaśliwie na peron. Kraty w oknach przypominają mi bydlęce wagony, a widoczny przez nie ścisk w pociągu nasila takie skojarzenia. Ludzie wpychają się do pociągu gęstym tłumem, ale kiedy pociąg odjeżdża tylko przez chwilę robi się luźniej, niedługo potem peron ponownie się zapełnia.
Dopiero wieczorem przyjeżdża nasz pociąg. Gwałtownie się zrywamy, bo nie wiemy, gdzie znajduje się nasz wagon. Przedzieramy się przez gęsty tłum wzdłuż niekończącego się pociągu, szukając odpowiedniego numeru. Jest. Trochę zajmie, zanim dostaniemy się do środka.
W pociągu nie odczuwa się syndromu podróżnych, w indyjskich tanich pociągach zachodzą normalne interakcje społeczne. Planowo 36 godzin w pociągu. Podróż trwa przez dwie noce, więc niektóre osoby idą do toalety przebrać się na czas podróży w inne ciuchy.
Nim zapada noc ludzie myją się, szczotkują zęby i przygotowują do spania. Na noc podnosi się oparcie siedzenia i tak robi się środkowe posłanie. Przypomina to nasze kuszetki, ale jest więcej przestrzeni, bardziej surowo i tłoczno. A twardawe siedzenia obite są błękitną dermą.
W sleeper class nie ma klimatyzacji, cały czas chodzą rzędami podwieszone na suficie wiatraki, razem wydające dźwięk przypominający szum startującego samolotu. W ciągu dnia nie jest to takie dokuczliwe, bo ten dźwięk zdaje się być tylko tłem hałaśliwych w byciu Indusów. Głośne rozmowy i kakofonia dźwięków, niemal każdy ma swoją komórkę i ulubioną listę przebojów do odsłuchania. Nocą szum wiatraków mocno utrudnia mi zaśnięcie. Za pierwszym razem jakimś cudem w polu mojego widzenia nie pojawiają się karaluchy, które w indyjskich pociągach są stałymi bywalcami.
Cały pociąg kipi życiem. Przypomina mi to trochę taki średniowieczny jarmark, tylko tutaj to ty siedzisz, a sprzedawcy przychodzą do ciebie. A to jakieś przekąski, samosy i pakory, które ktoś usmażył w domu i sprzedaje w pociągu, chai, a to znowu łańcuchy, bo niebawem nadejdzie noc i trzeba zabezpieczyć bagaże. A to jakieś gazetki czy nieprzydatne pierdoły rodem z naszych odpustów. Linia kolejowa serwuje odpłatne posiłki, więc obsługa chodzi i zbiera zapisy na śniadania, obiady i kolacje. A między nimi pojawiają się żebracy, jeden za drugim, jak w kalejdoskopie, to śpiewa niewidomy, to dziecko wyciąga brudną rączkę, wysuszona staruszka, kaleka z niedowładem nóg na desce z kółkami, kobieta z niemowlęciem, to dziecko z miotłą pozamiata przedział za kilka rupii… Czasem musiałam odwrócić głowę w stronę okna, by łatwiej było powstrzymać łzy. Co można zrobić? Dać, ile i komu? Każdemu?…chyba najtrudniej było to znieść za pierwszym razem. Przytłaczająca ilość jak na jedną podróż. Podróżujemy w najtańszej klasie sypialnej, tutaj nikt żebraków nie goni, tutaj oni dostają po rupii od niektórych, którzy sami niewiele mają. Chcą tylko kilku rupii, dla mnie to niewiele. Mięknę, daję, choć wiem, że to nie pomoże i niczego nie rozwiąże, ale przeraża, przytłacza, przerasta, a uciec nie sposób…cdn.