Pierwsza podróż do Indii była bardzo emocjonująca. Pierwszy raz do Azji, do Indii o których wiele się słyszało, czytało. Ach 3,5 miesiąca, przed słyszałam, że to będzie podróż życia. Nie chciałam tak myśleć, bo chciałam, aby były kolejne i tak też się stało.
Pierwsza. Wszystko nowe, inne, niezwykłe, fascynujące, pochłaniające, ale też przerażające i paskudne, mimo to wyjątkowe. Nie chciało się wracać.
Druga. Rok później. To była miłość. Tak, nam się wydawało. Zastanawialiśmy się jak to zrobić, aby tam zostać, być, zamieszkać.
Trzecia. Zaczęła rozwiewać magię wywołaną chemią, tak jak w miłości mija zauroczenie i zaczyna się trzeźwiej patrzeć na relację. No i tak zaczęłam bardziej dostrzegać, minusy przebywania w tym kraju. Zaczęły coraz bardziej przeszkadzać zasady funkcjonowania (a właściwie ich brak), korupcja, szemrane interesy, brak jasności. Coraz bardziej poruszała mnie bieda, brak edukacji, wszechobecne cierpienie i to poczucie niemocy. Nie można pomóc i tego zmienić. Co chwilę napotyka się wyciągnięte ręce po pieniądze, ale dawanie niczego nie rozwiązuję. Tylko psuje. No i…
Czwarta. I miałam już zdecydowanie dość odmiennej mentalności. Podziałów, dwóch światów równoległych, nieprzenikających się. Świat slamsów i bogaczy dla których to my również jesteśmy biedotą. I te wszechobecne bród i hałas. Brak warunków do normalnego życia i rozwoju. No i turysta, zawsze będzie turystą, nawet kiedy mieszka w Indiach to nadal jest białasem z kasą. I powrót. I niechęć, i że już dosyć i więcej chyba nie. Wszystko mija po miesiącu. I znowu pojawia się dziwna chęć powrotu. Nie znajduję racjonalnego wytłumaczenia dlaczego chcę wrócić. Ale jeżdżę już tylko lepszą klasą pociągów, aby nie zabierać miejsca tym, którzy nie mają na więcej niż dwa bilety dla pięcioosobowej rodziny. I akceptują to, że cisną się w szóstkę na miejscu przeznaczonym dla trzech osób.
Piąta. Jadę na oparach wspomnień związanych z pozytywnymi emocjami i tęsknotą za chemią, która pojawia się wraz zauroczeniem. Chcę przywołać to co było, wrócić, odnaleźć. Straszny upał. Maj to nie najlepszy czas na Indie. I to ciągłe uczucie duszności przed, którym nie ma ucieczki. Wracam. Twierdzę, że to już zdecydowanie ostatni raz. Niechęć, nie mija po miesiącu. Nie pojawia się chęć powrotu, tylko jest uczucie, że chce się zakończyć ten rozdział, ale absolutnie nie zapomnieć, bo przecież każda z podroży przynosiła coś niezwykłego, cudownego, nowe doświadczenie, wiedzę. Jednak nie ma już tej potrzeby wracania do Indii… ale to właśnie w Indiach jest aśram, mój duchowy azyl.
Szósta. Dwa lata później wracam, sama. To już nie podróż do Indii, a powrót do mojego miejsca, które niefortunnie jest właśnie w Indiach.
I teraz ponownie, długie wahania czy lecieć po raz siódmy. Czekam do ostatniej chwili. Klamka zapadła ponownie wybieram się do aśramu do mojego nauczyciela, nie do Indii.
Mimo wszystko czuję, że gdzieś podskórnie jest to pragnienie przywołania tych doświadczeń i niezwykłych emocji związanych z moim zauroczeniem Indiami podczas pierwszej podróży.
Siódma. Czy będzie ostatnia? Nie wiem, czas pokaże.