Moje podróże do i po Indiach nie były do końca zaplanowane czy przemyślane, a jeśli nawet, to w trakcie i tak ulegały często drastycznym
zmianom. Nosiły raczej znamiona spontanicznych zrywów. Najpierw zakup biletu, a potem rozważania czy to dobry moment na wyjazd, gdzie spędzić ten czas i czy w ogóle starczy pieniędzy na 3 miesiące. To nie były zwykłe podróże, po których wraca się do znanego, pozostawionego miejsca, gdzie czeka dom, rodzina, praca. Te wyjazdy to były ogromne zmiany dotychczasowego życia. Wiązały się z wyprowadzkami i rezygnacją z zarobku. Po powrocie na nowo szukanie mieszkania, zarobku, budowanie wszystkiego niemal od początku. Za każdym razem jednak okazywało się, że nie ma lepszego momentu niż teraz i, że nie można było odkładać wyjazdu na później, planować go kiedyś w przyszłości. Przyszłość to wymysł umysłu dający dziś złudną nadzieję, że kiedyś spełnią się marzenia i że kiedyś będzie cudownie.
Często bywało bardzo trudno, był strach, obawy i łzy. Ale podróże uczą. Dają możliwość poznania nie tylko innej kultury, ludzi… ale i pozwalają poznać samego siebie, swoje słabości i odkrywać swoje mocne strony. Uświadamiają też, jak niewiele potrzeba nam do życia. Spędzając czas w jednym miejscu otaczamy się niepotrzebnymi przedmiotami, zapychając swoją przestrzeń, ograniczając się przez to. Przywiązujemy się do przedmiotów, miejsca, luksusu. A wybierając się w taką podróż można zabrać tylko jeden plecak niezbędnych rzeczy i najlepiej, aby był jak najlżejszy, bo trzeba go dźwigać na własnych barkach. I nagle okazuje się, że nie ma potrzeby oglądania telewizji, kupowania nowego ciucha, czy filiżanki do herbaty, co lepsze okazuje się, że nie ma nawet poczucia braku tych przedmiotów, choć wizja rozstania się z nimi na trzy miesiące była wręcz dramatyczna.
Te podróże nauczyły mnie również, że czasem, choć strasznie trudno, trzeba puścić się jak liść na wietrze i pozwolić się ponieść oraz akceptować (choć to jest jeszcze trudniejsze) to, gdzie poniesie nas wiatr.