Indie autobusChcąc zwiedzić Indie wzdłuż i w szerz potrzebujesz sporo czasu, najwięcej zajmują przejazdy z jednego miejsca do drugiego, ale to właśnie wtedy pojawia się najwięcej niespodzianek, nie koniecznie przyjemnych.

Zawsze chwaliłam hindusów za ich dbanie o higienę osobistą, w toalecie używają wody, nie papieru, dla nich poranna ablucja jest obowiązkowym rytuałem, a ze względu na klimat zazwyczaj powtarzają ją kilka razy w ciągu dnia.

Mawiałam, że w zatłoczonych, indyjskich autobusach nigdy nie śmierdzi, powtarzałam to do czasu, aż w 2011 roku trafiłam do nocnego autobusu relacji New Delhi – Rishikesh…

Kolejna długa podróż tym razem z Kajuraho przez Jansy, New Delhi do Rishikeshu.

Najpierw kilka godzin w autobusie. Wyjeżdżamy z pięknego, opustoszałego poza sezonem Kajuraho.

Za każdym razem, kiedy podróżując po Indiach zapiera mi dech z zachwytu myślę, że już więcej nic nie zrobi na mnie takiego wrażenia, a potem jadę w nowe miejsce i …znowu zamieram z wrażenia. Tak było z Kajuraho… ale to inna historia.

W drodze powrotnej z Kajuraho też zaparło mi dech, ale z zupełnie innego powodu.

Początek podróży odbył się bez przygód i przeszkód. W Jansy czekamy na pociąg. Tym razem jest to jeden z najdroższych pociągów, gdzie nie spodziewam się spotkać żebraków, walającego się po podłodze brudu i resztek jedzenia, oraz stałych bywalców indyjskich pociągów czyli karaluchów. Pociąg spóźnia się, czekamy kilka godzin.

Kiedy wchodzimy do pociągu, moje oczekiwania okazały się być niewygórowane. Podróżowanie taką klasą jest sporo droższe od podróży sleeper class, ale ma ogromne zalety. Jedną z nich jest komfort podróży z powodu warunków, a również dzięki współpasażerom. To właśnie w droższych pociągach można spotkać wykształconych, doskonale znających język angielski, obytych w świecie Hindusów.

Jedziemy do New Delhi, gdzie mamy zamiar spędzić noc i rano wyruszyć dalej.

Paharganj, dzielnica New Delhi znana jest każdemu, kto podróżował do Indii na własną rękę i lądował w Delhi. To miejsce, które dobrze znam, byłam tu co najmniej sześć razy, a w 2007 roku spędziłam tu 2 tygodnie! To chyba najgorsza dzielnica New Delhi, ciesząca się złą opinią wśród mieszkańców stolicy. Kiedy po raz pierwszy pojawiłam się w Indiach, Paharganj wydawała mi się być krzyżówką targowiska z lepszymi slamsami. W sezonie roi się tu od turystów. To właśnie tą dzielnicę poleca przewodnik „lonly planet”, jako doskonałe miejsce po przylocie do Delhi. Pełne jest tanich hoteli i znajduje się blisko dworca, dobre na chwilowy odpoczynek przed wyruszeniem w dalszą drogę.

W planach podróży nie przewidzieliśmy, że nasz pociąg będzie miał spore opóźnienie. Do New Delhi docieramy o północy…

O tej godzinie dworzec jak w dzień tętni „normalnym” dworcowym życiem, ale poza terenem dworca jest trochę inaczej. Nagle doskonale znane mi miejsce stało się zupełnie obce. Kiedy zapada noc zamiera przekupcze życie, znikają barwne od towarów stoiska, milknie gwar ludzi, hałas riksz i wtedy wyłania się szemrane towarzystwo, wyłażące nocą jak karaluchy spod spróchniałej deski. Charakterystyczna dla Indii woń kadzideł zamienia się w smród palonego plastiku i śmieci. Migające światła lampek i płomienie palonych odpadów wyłaniają z mroku pożółkłe twarze z półprzytomnym, chciwym spojrzeniem.

Szwendanie się w takim miejscu po północy wydaje się być przejawem kompletnego braku rozsądku. Bez dłuższego namysłu decydujemy się jechać dalej. Pakujemy się z poznanym w pociągu Hindusem do rikszy i jedziemy w stronę dworca autobusowego.

Zasugerowany przez nowego znajomego autobus był bardzo tani i nie mieścił się w kategoriach moich wyobrażeń na temat transportu miejskiego, nawet biorąc pod uwagę indyjskie realia. Ten kto podróżował po Indiach zna blaszane autobusy na podwoziu ciężarówki. Surowe, zimne wnętrze i mało zachęcające twarde, ascetyczne siedzenia. Tu najmniejsza dziura, wybój na drodze bezlitośnie odbijają się na na tyłkach pasażerów.

W autobusie przywitał mnie wdzierający się w nozdrza bez pardonu i bezlitośnie wykrzywiając rysy mojej twarzy potworny smród. Na indyjskich ulicach zapach kadzideł nierzadko przeplata się ze smrodem rozkładających się w upale śmieci i fekaliów. Jednak takiego fetoru, nigdy wcześniej nie poczułam w Indiach, a namiastkę znałam z PRL-owskich autobusów, kiedy to wśród innych pasażerów pojawiał się jeden stroniący od lat kąpieli, skutecznie przyćmiewając specyficzny smrodek samego autobusu.

Spojrzałam na twarze źródeł wszechobecnego fetoru. Pożółkłe, puste, szaleńcze spojrzenia zmęczonych pracą, walką o przetrwanie, życiem. Brudne, przepocone warstwy ubrań, syntetyczne skarpety i najtańsze, znoszone buty. Ta zima na północy Indii była bardzo trudna, dość długo utrzymywało się zaledwie sześć kresek. Nawet ci z dachem nad głową marzli w domach bez ogrzewania i szyb w oknach. Podejrzewam, że nie jeden z pasażerów tego autobusu nie zdejmował swojego ubrania przez wiele dni.

Przerażające towarzystwo przywołujące na myśl autobusy wożące skazańców w amerykańskich filmach, jednak nasi współpasażerowie nie byli zakłóci i niestety nie mieli czystych pomarańczowych uniformów. Ci wyglądali jak kloszardzi pozbierani z przy rynsztokowego przystanku, a sam autobus wyglądał jak w drodze na złomowisko.

Przerażeni siadamy blisko kierowcy, naprzeciwko reszty pasażerów. Nie sposób ukryć się turyście, zazwyczaj jest on głównym punktem obserwacji, zwłaszcza w takim miejscu.

Czuję na sobie łapczywie chciwy wzrok wlepiony w nas, jak baczne oko złodzieja w niedomknięty sejf. Pojawiają się nowi pasażerowie i wchodząc obrzucają nas podobnym spojrzeniem.

Indie to piękny kraj pełen cudownych krajobrazów i budowli, będących dziełami sztuki, ale to kraj kontrastów, gdzie to piękno przeplata się z brzydotą brudu i śmieci, gdzie przepych i bogactwo sąsiaduje ze skrajną nędzą. Wielu ludziom to miejsce nie szczędzi bólu i cierpienia samego istnienia, gdzie walka o przetrwanie jest rutyną. Ci najbiedniejsi wyrastający ze slamsów, znający głód i gorycz ciężkiej pracy od dziecka, bez możliwości wykształcenia, obycia, gnieżdżący się na małych przestrzeniach, w hałasie i brudzie są otępiali, wydziczeni i zagubieni. Nie rzadko są jak dzikie dzieci. Dla nich każdy turysta to ktoś z zupełnie innego, bogatszego, lepszego, nieosiągalnego świata.

Po chwili ruszamy. Autobus nie jest przepełniony, ale większość miejsc jest zajętych. Bród, smród, potworne, jak na Indie, zimno oraz to dziwne towarzystwo przywołujące strach, nie pozwalają mi zasnąć, a przede mną cała noc w tym autobusie. Na próżno szukam wzrokiem jakieś przyjemnej twarzy. Wśród bacznie wpatrujących się w nas pasażerów, upojonych alkoholem i otumanionych betelem, widzę dwie kobiety, robi mi się jakoś lżej. Walczę za sobą by nie zasnąć, ale patrzenie na nieoświetloną drogę przez przednią szybę autobusu i szaleńczą jazdę niemal po omacku kierowcy, którego nikt nie zmieni przez całą noc, nie wydaje mi się być mniej przerażające od przysypiających już pasażerów. Zmieniamy miejsce.

Przez niedomknięte okna wdziera się okropny chłód. Ubieram na siebie wszystko co mam grubego. Opierając się o plecak zwijam się na siedzeniu w kłębek i mam nadzieję, że uda mi się jak najszybciej zasnąć i obudzić w jednym kawałku, jeszcze na tym Świecie. Zasypiam.

Nad ranem dojeżdżamy do Rishikeshu. Autobusowy koszmar dobiega końca, ale nie nasza podróż. Szczęśliwie jestem cała jedynie przemarznięta, a mój zmysł powonienia mocno nadszarpnięty. Jeszcze trzeba dotrzeć do Lakshman-Jula.

Jest wcześnie rano, padam ze zmęczenia i marzę o zmyciu z siebie lepkiego brudu i smrodu minionej nocy, mimo to nie jedziemy od razu. Rikszarze o tej godzinie nie chętnie biorą się do pracy, leniwie rzucają wysokie ceny i nie ma sensu się targować, bo za przyzwoitą cenę nie mają najmniejszej ochoty ruszać się z miejsca. Odchodzimy od dworca w poszukiwaniu mniej pazernego kierowcy.

Niebawem docieramy do Lakshman-Jula. Jeszcze tylko most do przejścia i kierujemy się do znanego nam hotelu. Jestem pół przytomna, ale w tym momencie nic mnie tak nie cieszy, jak ciepła woda i pachnące mydło.

I tym razem zaparło mi dech. A już wydawało mi się, że pod tym względem nic mnie w Indiach nie zaskoczy. Nie tak łatwo było przyćmić fetor, który jeszcze długi czas pozostawał w moich nozdrzach, a do dziś jest w mojej pamięci 😉